Może to spokojny, słoneczny poranek, może w sąsiedztwie nastrój żniwnej powagi a potem świętowania, może potrzeba dystansu i oddechu... w każdym razie postanowiłam przypomnieć sobie, jak to z Zielną bywało i czy jeszcze bywa...
Ze spaceru z psem przyniosłam krwawnik, miętę, lebiodę, koniczynę, jarzębinę, stokrotki, babkę i bławatki, a także kilka traw i kwiatów, które nie do końca znam, ale do ziela zawsze się dawało... Z ogrodu dołożyłam koper, melisę, lawendę i czarny bez, kłosy zboża jeszcze kiedyś dostałam od sąsiada (zdążyłam w ostatniej chwili przed kombajnem)...
Brakło mi jabłka zatkniętego na patyk, ale za to był urok zabytkowego kościoła w pobliskiej Binarowej, aż kipiącego od ornamentów, zabytkowych mebli i przede wszystkim malowideł, z których najmłodsze pochodzą z - bagatela - 1670 r. (sic!)... i był zamiast homilii niemalże wykład z historii sztuki - o Zaśnięciu NMP wyrażonym w Ołtarzu Mariackim w Krakowie, przeplatany opowieścią z Aurea legenda Jakuba de Voragine.. Aż się chciało zostać dłużej w drewnianej ławie pośród ścian do ostatniego wolnego fragmentu ozdobionych... Ale wtem orkiestra zagrała i parsknęły konie ze wstążkami kolorowymi przy łbach, starostowie dali młodzieży znak do wymarszu z wieńcem i powagę i zadumę nad sprawami ostatecznymi, namacalnymi prawie dzięki malowidłom biblia pauperum, przerwała dożynkowa radość życia...
Takie oto letnie pomieszanie sacrum i profanum, kolorami i zapachami ziela przybrane...
ech, aż usłyszałam i poczułam to całe świąteczne zamieszanie tak barwnie przez Ciebie opisane :)
OdpowiedzUsuń:) no ja prawie byłam na "twojej" zielnej łące :)
Usuń