niedziela, 27 stycznia 2013

Dla tych, co wpadają przelotem

Lubimy gości w Rozembarku. Także tych niezapowiedzianych, choć przyznać trzeba, że w świecie telefonów, fejsbuków i innych wszelakiej maści komunikatorów, o takich najtrudniej... Na szczęście są jeszcze tacy, którzy będąc w okolicy po prostu wpadają, podbudowując moją wiarę w świat bez towarzysko-politycznej poprawności :) Dla nich zawsze kawa lub herbata wedle upodobania, coś do przegryzienia, od nich zawsze coś, o czym warto pogadać :) Lubimy...


Ale jest też szczególna kategoria gości zimową porą, dla których przekąska musi być też szczególna. Na szczęście przepis jest prosty. Potrzebujemy: 

- po garści nasion słonecznika, siemienia lnianego, sezamu, dyni itd..
- trochę otrąb lub niesłodkich płatków śniadaniowych
- kostkę smalcu
- stary kubeczek plastikowy lub doniczkę
- mocny sznurek
- kawałek gałęzi w miejscu kotom niedostępnym.

Nasiona i otręby mieszamy, wrzucamy do kubeczka z zamocowanym sznurkiem, zalewamy stopionym smalcem, a gdy danie się zastygnie wieszamy na odpowiedniej gałęzi. Dla tych, co wpadają przelotem jak znalazł!


PS. Odśnieżone! Zapraszamy!


czwartek, 24 stycznia 2013

Postanowienie niekoniecznie noworoczne

Generalnie mam problem z noworocznymi postanowieniami. Wyjątkiem od reguły jest tylko ten blog, który właśnie w Nowy Rok skończył rok :) A z obecnym Nowym Rokiem jakoś nie mogłam wystartować na dobre, być może trochę dlatego, że musiałam pozamykać kilka spraw zaczętych jeszcze w Starym.  Na szczęście jestem już prawie na finiszu, więc mogę wreszcie pozwolić sobie na chwilę dla siebie, Rozembarku i kuchennych eksperymentów. Teraz uwaga - zwierzenie: nigdy w życiu nie robiłam nic z drożdżowego ciasta... I uwaga: zwierzenie od wczoraj nieaktualne :) Z zapartym tchem, miną pełną obaw i błagalnym zerkaniem pod serwetkę z rosnącym ciastem, zrealizowałam jednak postanowienie wcale nie noworoczne, lecz już od dawna tłukące mi się po głowie. I oto przedstawiam moje pierwsze w życiu drożdżowe racuchy!


No i nie takie drożdże straszne. Oczywiście przede mną jeszcze wiele prób i receptur do sprawdzenia, tymczasem zapisuję tę pierwszą, jako bazę do kolejnych drożdżowych doświadczeń. A zatem potrzebujemy:

- 5 dag drożdży
- 4 szklanki mąki
- 2 szklanki letniego mleka
- 2 jajka
- 2 łyżki cukru
- olej do smażenia
- cukier puder do posypania
- to wersja podstawowa, ja dodałam też kawałek laski wanilii oraz około szklanki rodzynek.

Wiem, że można "zaczynić" wszystko razem, wiem też o szkołach mówiących by nie łączyć drożdży z cukrem w sensie dosłownym ale z cukrem w sensie skrobią czyli z tym co w mące jest po prostu. Na początek jednak postanowiłam trzymać się przepisu. Drożdże zatem rozkruszyłam w miseczce i zasypałam dwiema łyżkami cukru (cukru!), a gdy zaczęły się rozpuszczać dodałam dwie łyżki mąki (czyli też poniekąd cukru!) oraz dwie łyżki mleka. Pozostałą mąkę odczekawszy chwilę wsypałam do garnka, zmiksowałam z mlekiem, jajkami i drożdżowym rozczynem oraz dodałam rodzynki, a następnie po dokładnym wyrobieniu ciasta (choć nie jestem pewna, czy miało przepisową konsystencję gęstej śmietany) odstawiłam je przykryte serwetką na około pół godziny, by spokojnie wyrosło (ciasto spokojnie, ja w oczekiwaniu niekoniecznie). Smażyłam na patelni na oleju nakładając moczoną w wodzie łyżką.

No i może banalne dla ludzkości, ale dla pojedynczego Rozembarkowego człowieka (a nawet trzech) krok wielki :))

PS. Jak widać na załączonej fotografii połowa racuchów zamiast cukru pudru otrzymała polewę ze śliwkowej nutelli. Mniam!