niedziela, 13 października 2013

Figa z ... jabłkiem!

Od Doroty z jednego końca Polski
przepis wspomniany latem
jesienią wypróbowany
 przez Dorotę na końcu przeciwległym.
Pyszne :)



Dżem jabłkowy z figami:
- 1 - 1,5 kg jabłek (Dorota robi z antonówek, nazwy moich nie znam, ale też twarde i kwaskowate)
- 1 kg cukru,
- 10 dag suszonych fig.
Gotujemy aż zgęstnieje, jabłka się rozpadną, figi zmiękną.Zamykamy gorący w słoikach prosto z piekarnika. 

niedziela, 15 września 2013

Zalewamy :)

Na jesienne ulewy i zimowe zaspy zalewamy koniec lata :)

Gruszki w zalewie:
Do słoików:
- twarde obrane gruszki
- goździki
- cynamon
Zalewa:
- 2 szklanki wody
- 5 łyżek cukru
- 1/2 łyżeczki kwasku cytrynowego
- trochę cukru waniliowego
Zalewamy słoiki gorącą zalewą, pasteryzujemy (20-30 nminut)




Marynowane śliwki węgierki:
Do słoików:
- dojrzałe ale jeszcze twarde śliwki (całe lub połówki)
(umyte w ciepłej wodzie - by zszedł woskowy nalot)
- goździki
- cynamon
- pieprz
- ziele angielskie
- można też poeksperymentować
z nasionami kopru, gorczycą lub imbirem
Zalewa:
- 1/2 l wody
- 0,4 kg cukru
- 0,15 l octu 6% lub łyżeczka kwasku cytrynowego
Słoiki zalewamy gorącą zalewą, pasteryzujemy 20 minut.


niedziela, 8 września 2013

Cukinia inaczej. Pierogi inaczej :)

W Rozembarku dojrzewają ostatnie cukinie, jeden z przewodnich smaków kończącego się lata. Były zupy, było leczo, były plasterki pieczone na grillu. Ale była też nowość - dobre na ciepło i na zimno, na domowy obiad i na piknik - pierogi z farszem cukiniowym:




Przepis może być swobodną improwizacją, mniej więcej potrzebujemy:

- 2 opakowania gotowego ciasta francuskiego
- cukinię (1 średnią lub 2 mniejsze)
- 3-4 łyżki oliwy
- 2-3 cebule
- 2-3 ząbki czosnku
- kawałek (20-30 dag) żółtego sera, np. cheddar
- 2-3 łyżki jogurtu greckiego
- przyprawy do smaku
- natka pietruszki, kolendry

Cukinię drobno pokrojoną w kostkę dusimy na oliwie z cebulą i czosnkiem. Studzimy a następnie dodajemy starty żółty ser, pokrojoną natkę, jogurt i przyprawy (np. sól, pieprz ziołowy, pieprz cayenne). Ciasto francuskie kroimy w kwadraty (standardowe opakowanie na 6 części), nakładamy farsz, sklejamy jak pierogi i zapiekamy.

poniedziałek, 2 września 2013

Smak końca wakacji

...najbardziej intensywny
 na leśnych ścieżkach Rozembarku i beskidzkich szlakach...
końcem lata zamknięty w pierogach,
ale
zatrzymany też na zimę
drzemie w dżemie
oraz 
leżakujący w nalewce
w sam raz 
na przedwiośnie
:)



Nalewka jeżynowa:
- 1 l jeżyn
- 0,75 kg cukru
- 0,25 l spirytusu
- 0,5 l wódki

Owoce zasypujemy cukrem i zostawiamy na 10 dni w słonecznym miejscu (od czasu do czasu można wstrząsnąć). Po tym czasie dodajemy spirytus i na 10 dni przenosimy w ciemne miejsce. Następnie zlewamy nalewkę a owoce zalewamy na 7 dni wódką, po czym ponownie zlewamy i łączymy z nalewką zlaną poprzednio. Zostawiamy cierpliwie na 6 miesięcy, aż leżakując nabierze pełni smaku.

czwartek, 15 sierpnia 2013

Zielnie



Może to spokojny, słoneczny poranek, może w sąsiedztwie nastrój żniwnej powagi a potem świętowania, może potrzeba dystansu i oddechu... w każdym razie postanowiłam przypomnieć sobie, jak to z Zielną bywało i czy jeszcze bywa...

Ze spaceru z psem przyniosłam krwawnik, miętę, lebiodę, koniczynę, jarzębinę, stokrotki, babkę i bławatki, a także kilka traw i kwiatów, które nie do końca znam, ale do ziela zawsze się dawało... Z ogrodu dołożyłam koper, melisę, lawendę i czarny bez, kłosy zboża jeszcze kiedyś dostałam od sąsiada (zdążyłam w ostatniej chwili przed kombajnem)...


Brakło mi jabłka zatkniętego na patyk, ale za to był urok zabytkowego kościoła w pobliskiej Binarowej, aż kipiącego od ornamentów, zabytkowych mebli i przede wszystkim malowideł, z których najmłodsze pochodzą z - bagatela - 1670 r. (sic!)... i był zamiast homilii niemalże wykład z historii sztuki - o Zaśnięciu NMP wyrażonym w Ołtarzu Mariackim w Krakowie, przeplatany opowieścią z Aurea legenda Jakuba de Voragine.. Aż się chciało zostać dłużej w drewnianej ławie pośród ścian do ostatniego wolnego fragmentu ozdobionych... Ale wtem orkiestra zagrała i parsknęły konie ze wstążkami kolorowymi przy łbach, starostowie dali młodzieży znak do wymarszu z wieńcem i powagę i zadumę nad sprawami ostatecznymi, namacalnymi prawie dzięki malowidłom biblia pauperum, przerwała dożynkowa radość życia...


Takie oto letnie pomieszanie sacrum profanum, kolorami i zapachami ziela przybrane...



poniedziałek, 12 sierpnia 2013

Galicyjskie inspiracje

Poprzedniej niedzieli, korzystając z służbowego wyjazdu chłopaków do skansenu w Sanoku, o którym co nieco piszą na drugim z rozembarkowych blogów, miałam okazję na szybki spacer po tamtejszym rynku galicyjskim. Ponieważ upał mocno dawał się we znaki, co odczuwał szczególnie mój czteroletni przewodnik, a i cel mojej wizyty w Sanoku był zasadniczo inny, tym razem pozwoliłam sobie tylko na krótki rekonesans. Rekonesans na tyle jednak udany, że z chęcią zarezerwuję sobie cały dzień, by do miasteczka galicyjskiego wrócić i zajrzeć na dłużej do malowniczych domów i zakładów otaczających rynek. Tymczasem pobieżna fotogaleria:

Do Rynku idziemy brukowaną kocimi łbami uliczką,
przy której przycupnęły drewniane domy...

...w ogródkach oczywiście królują malwy..

Jak to w miasteczku, mają tu swoje zakłady m.in. zegarmistrz,
krawiec, fryzjer, fotograf...

Nie może też zabraknąć sklepu kolonialnego, przywołującego na myśl
tajemnicze smaki, zapachy, przedmioty...

Na środku rynku oczywiście studnia, jest i kapliczka przy remizie...

Łącznie znajdziemy tu około 30 budynków, m.in. z Jaślisk, Dębowca
Jaćmierza, Birczy, Brzozowa...

W oknach obowiązkowe zazdrostki...

A w podcieniach przed domami przepiękne ławy...

W przylegającym do poczty mieszkaniu urzędnika przyjemny chłód
i sprzęty, które chętnie widziałabym też u siebie w domu...

W innym domu z kolei zaprasza zastawiony stół
na przeszklonej werandzie...

Na koniec spaceru jeszcze rzut okiem zza opłotków, i parę myśli,
jak te inspiracje wykorzystać podczas właśnie rozpoczynającego się
urlopu :)


PS. Oczywiście zachęcam do zwiedzenia całego Muzeum Budownictwa Ludowego w Sanoku, którego ten rynek jest jedynie małym fragmentem. A dla szczególnie zainteresowanych życiem miasteczka galicyjskiego działa kamera filmująca rynek - możecie zobaczyć to TUTAJ.


wtorek, 16 lipca 2013

Plusy dodatnie i ujemne :)

Letnie załamanie pogody - zwłaszcza w wyczekiwany, dłuższy niż zazwyczaj weekend - ma ten minus, że zatrzymuje człowieka w domu. Ma jednak ten plus - zwłaszcza w wyczekiwany, dłuższy niż zazwyczaj weekend - że każe człowiekowi odpoczywać. Ma jednak ten minus - zauważony, gdy się człowiek nieco zmęczy odpoczywaniem - że nie służy owocom w ogrodzie i człowiekowi, co je w deszczu zrywa, by nie spłynęły pod krzaki. Ma jednak ten plus, że jak się już tych owoców nazbiera, to i tak nic innego do roboty, jak tylko dżemy robić, soki, galaretki, ciasto... Ma jednak ten minus, że głodnieje człowiek jakoś szybciej i nie tylko na słodkie... Ma z kolei ten plus, że można na ten głód w jakiś fajny sposób zaradzić.

Efekt weekendowego deszczu, lenistwa, buszowania po blogach i szczypty eksperymentu:

Zupa-krem z cukinii:
- 2 młode cukinie
- 3-4 pomidory
- 4 ząbki czosnku
- 2 łyżki masła
- 1/2 l bulionu (ja użyłam warzywnego)
- sól
- papryka chili
- świeża kolendra

Cukinię i pomidory pokroiłam w kostkę i udusiłam na maśle, dodając sól i czosnek. Gdy warzywa zmiękły zmiksowałam je, dodałam gorący bulion i zmiksowałam jeszcze raz. Doprawiłam chili i kolendrą. Letnie załamanie pogody - zwłaszcza w wyczekiwany, dłuższy niż zazwyczaj weekend - ma jednak ten plus.. :)


niedziela, 7 lipca 2013

Green power :)

Fakt, wciąż mam za mało czasu, by działka wyglądała lepiej, ale wygląda przyzwoicie, więc nie jest źle. Tym bardziej, że nawet niedoplewione warzywka radzą sobie całkiem dobrze. Fakt, wciąż mam za mało czasu na kulinarne szaleństwa, ale z drugiej strony - w prostocie siła, więc się tego trzymam. Tym bardziej, że wystarczy z tej działki przynieść bukiet kopru, zielonej cebuli, mięty, kolendry czy pietruszki, i smak lata gotowy - wyraźny i zielony :) No bo czy możecie sobie wyobrazić letnią kuchnię bez zieleniny? Pytanie chyba retoryczne :)

Wniosek z połączenia dwóch powyżej zanotowanych faktów - zielona surówka z młodej kapusty:

Potrzebujemy:
- młodą kapustę
- 2 ogórki (do dużej kapusty 3)
- duuużo zielonej cebuli i kopru
- sól i pieprz
- jogurt, majonez lub co kto lubi do połączenia.

Kapustę szatkujemy albo ścieramy na grubej tarce, solimy (1-2 łyżeczki) i zostawiamy na chwilę, po czym odciskamy, dodajemy starte ogórki i zieleninę. Łączymy czym lubimy i doprawiamy pieprzem. Szybko, smacznie i zielono. Fakt :)



niedziela, 23 czerwca 2013

Black coffee&brown sugar

No i proszę - lato. Nie do przegapienia nawet dla pracoholików. Wreszcie weekend dla siebie. Oglądam zaległe filmy, odkopuję w sieci muzykę co stawia na nogi, ucinam pogawędkę z psem, śmigam boso po trawie i brudnymi z grządek rękami wcinam truskawki prosto z krzaków.
Pierwszy raz od tygodni do niczego się nie spieszę. Kawę piję dla przyjemności. Drugą zaparzam dla stóp zabieganych.Peeling Black coffee&brown sugar - do tego łyżka miodu i kilka kropel oliwkowej oliwki - mój pierwszy patent na domowy kosmetyk. Stopy szczęśliwe, ja też. Reset. Żyję! Jest nadzieja :)


piątek, 17 maja 2013

Kropka...

Zarzekałam się, że kot jest nie mój, tylko chłopaków. Wkurzałam się, że co rano wpadała do łóżka i darła mnie za włosy pozbawiając możliwości przełączania telefonu na szybernastą drzemkę. Złościłam się, że zawsze chwilę po tym, jak dała się obłaskawić i nawet udało nam się wspólnie zdrzemnąć, szczerzyła do mnie zęby i pazury. Denerwowało mnie, że wpadała na stół, kiedy się odwracałam. Ostatnio robiąc porządek w zdjęciach pousuwałam większość tych, na których była, bo wiecznie się wierciła i prawie na wszystkich zamiast niej była tylko rozmyta czarna...Kropka. A teraz, kiedy po kilku dniach poszukiwań wiemy, że Kropki spacer do drogi okazał się pierwszym i ostatnim, nie mogę sobie znaleźć miejsca. I wkurzam się właściwie bez sensu, bo co może dać narzekanie na tych, co sobie z naszej wiejskiej drogi zrobili autostradę...I zastanawiam się, czy koty, zwłaszcza te czarne, muszą chodzić zawsze swoimi drogami... I próbuję choć zdjęcie wyostrzyć na pamiątkę. Koniec. Kropka.




niedziela, 5 maja 2013

Okruszki pierwszej majówki

Po dość długiej blogowej nieaktywności byłoby co fotografować i byłoby o czym pisać. Po mocno pracoholicznym kwietniu maj zapowiada się niestety jeszcze bardziej pracoholicznie, całe szczęście że jest działka i jest ogród i jest las i oczy wreszcie można do słońca mrużyć. A jeszcze większe szczęście, że była wreszcie okazja oddech złapać w doborowym towarzystwie, przy trunkach doborowych rozmaitych i przy grillu nowym doborowym... Można by zatem fotografować i opisywać mięska marynowane rozmaicie, pachnące ziołami warzywka i rozpływające się sery, można by rozwodzić się nad bukietem smaków procentowych specjałów z okolicy, można by tym bardziej, że wśród nas i tacy, co o jedzeniu pisać lubią i tacy, co lubią na świat zza obiektywu patrzeć. No można by... ale przyjemniej o wiele spędzić trzy dni ot tak po prostu... niespiesznie grillując, degustując, smakując, spacerując powoli, no i sprawdzając, czy po latach wersje przeżytych wspólnie historii wciąż się zgadzają (tak, zgadzają się :), o tym co jest gawędząc i o tym, co chcielibyśmy, by kiedyś było... Fajnie byłoby, gdyby czasu więcej było, więc może dobrze na koniec pierwszej majówki zrobić małe postanowienie, by takich chwil oddechu szukać jak najwięcej :)

Żeby jednak nie było tak całkiem bez przepisów i bez fotografowania (choć niewiele do fotografowania zostało), na koniec majówki zostały dosłownie okruszki po placku na majówkę w sam raz odpowiednim, bo szybkim w miarę w przygotowaniu, a dobrym zarówno do kawy na werandzie jak i do plecaka dla tych, którym by się chciało weekend spędzać aktywniej.

Potrzebujemy:
- 4 jajka
- 1 szklankę cukru (niepełną)
- 2/3 szklanki oleju
- 2 szklanki mąki
- łyżeczkę sody
- 2 łyżeczki proszku do pieczenia
- 3 łyżeczki cynamonu
- 4 starte jabłka (jeśli są małe, daję 5-6)
- po słusznej garści orzechów włoskich i migdałów


Jajka ucieramy z cukrem, dodajemy mąkę i olej a następnie pozostałe składniki, mieszamy, wylewamy na blachę i pieczemy - w moim piekarniku ok. 50 minut. Akurat w sam raz dla wchodzących do domu gości :)



sobota, 30 marca 2013

Święto Paschy

Nie było łatwo... niby wiosna, niby uroki wielkanocnych przygotowań, więc powinno być radośnie i z energią... zamiast tego śnieg, mróz i zamiecie... i zasypało i zmroziło i zawiało całą energię moją...
Ale uratowała mnie Pascha - serowa, z owocami z nalewki, pomarańczową skórką i pyszną czekoladą... Dotąd pascha kojarzyła mi się niekoniecznie ze świętami - przypominała o pewnej niezwykle rozwojowej rozmowie w łowickiej Cafe Bordo, ale też od tamtej pory obiecywałam sobie, że w Wielkanoc spróbuję zrobić ją sama. I wreszcie, na przekór pogodzie-niepogodzie wewnętrzny wielkanocny imperatyw jakiś skłonił mnie do chwycenia za maszynkę i mikser, a skoro się powiedziało A to i B ("jak baranek" nasuwa się skojarzenie) powiedzieć wypada, imperatyw ten sam sprawił, że oto na Święto Paschy, zarówno tej od wieków świętowanej, jak i tej mojej na deser, Rozembark jednak gotowy, wysprzątany, przystrojony nawet :) A śnieg poszarzały? No cóż, poniekąd sprzyja zadumie triduum paschalnego i oczekiwaniu na cud Wielkanocy i wiosny. Wszystkim zaglądającym do Rozembarku życzę, by właśnie te cuda - Wielkanocy i Wiosny, spełniały się w nas codziennie i nadawały kolorów nawet najbardziej szarym dniom :)




A oto przepis na wiosenną energię mimo nieustępliwej zimy - Pascha wielkanocna:
- 1kg twarogu (najlepiej wiejskiego, dobrze ogrzanego)
- 5 żółtek
- 250 g cukru
- 250 ml śmietanki 30%
- 200 g miękkiego masła
- 1/2 laski wanilii
- bakalie i ozdoby wedle uznania :)

Ser mielimy trzykrotnie w maszynce. Żółtka ucieramy z cukrem, dodajemy śmietanę. Następnie masę stawiamy na ogniu i mieszamy ciągle, prawie do zagotowania, w tym czasie też dodajemy wanilię. Gorącą masę zdejmujemy z ognia, dodajemy masło i ser i miksujemy na gładką masę. Na koniec dodajemy bakalie (ja wrzuciłam rodzynki, żurawinę, skórę pomarańczową i owoce z ratafii). Masę przelewamy do durszlaka wyłożonego czystą ściereczką lub gazą, odciskamy, zawijamy, przykładamy deseczką/talerzem, obciążamy (np. słoikiem z przetworami) i do następnego dnia zostawiamy w lodówce. Przyznam, że miałam obawy, czy nie będziemy jeść paschy łyżeczką - wydawała się dość płynno-kremowa :) Ale przez noc stężała i po rozwinięciu ściereczki rozwiały się wszystkie wątpliwości. Udekorowałam ją czekoladą i skórką pomarańczową, i teraz tym bardziej czekam na Wielkanoc :)






niedziela, 3 marca 2013

Rzemieślnicza odsłona Rozembarku

Pomysł zrodził się już jakiś czas temu. Obserwowałam Włodka z cierpliwością owijającego strzały, wykłuwającego w skórze otwory do przeszycia, mierzącego podeszwę pierwszych własnoręcznie szytych butów, i myślałam sobie o tym, że za nic nie miałabym cierpliwości... A Włodek twierdził, że za nic nie miałby cierpliwości, obserwując mnie wklepującą na tym blogu kolejne przepisy i stojącą nad talerzami z aparatem... I niech tak póki co zostanie :) Każde z nas pozostaje przy swoim, ale próbujemy stworzyć z tego coś wspólnego. Zapraszamy na nasz blog Mediaevalia et alia - będzie to opowieść o powrocie do wieków średnich a może i wcześniejszych, o przedmiotach, które powstają inspirowane tym powrotem, o historiach i wydarzeniach, które są źródłem pasji i odwołaniem do źródeł, o ludziach, którzy te pasje z nami dzielą. Krótko mówiąc: rzemieślnicza odsłona Rozembarku:

www.mediaevalia-rozembark.blogspot.com

PS. Zaabsorbowanie przeszłością nie zmienia jednak faktu, że pozostajemy w teraźniejszości, gotujemy, jemy, obmyślamy kolejne kroki remontów i pomysłów domowych. Dla tego wszystkiego miejsce pozostaje tutaj :)

niedziela, 17 lutego 2013

Animal planet

Wczoraj. Sobota w południe. Ogarniam dom. Myję naczynia po raz kolejny utwierdzając się w przekonaniu, że moje wymarzone wielkie okno w kuchni to jest jednak to... I o mały włos nie upuszczam talerza na widok w tym oknie moim wielkim. Bo oto niespiesznie spaceruje w moją stronę sarnia rodzina. Zaglądające nam do okien sarny to nie nowość w Rozembarku, ale raczej albo wczesnym rankiem albo o zmroku, gdy okolica cicha i nieruchoma. A tym razem - w tle słychać w lesie Włodka i tatę, samochód sąsiadów chrobocze po zalodzonej drodze, mój pies chrapie właśnie na sofie w salonie, ale inne bystrzejsze szczekają donośnie, ja jako niezbyt wprawny paparazzi śmigam niekoniecznie bezszelestnie z okna do okna. A sarny? Cóż - totalny chillout - jakby to dość intensywnie toczące się w sobotnie południe życie nie dotyczyło ich zupełnie. Spacerują sobie w środku dnia i mają wszystko w nosie. Zero stresu, pośpiechu... przychodzi mi od razu na myśl niecenzuralny, ale jakże przydatny skrót używany często przez młodych bywalców w mojej biblio - WNW ;) czego biorąc przykład z saren sobie i Wam wszystkim w tym zabieganym świecie życzę :)








sobota, 9 lutego 2013

Międzynarodowy Dzień Pizzy

To dobra okazja, by wreszcie spróbować zrobić ją samodzielnie :) Owszem, zdarzało mi się już asystować przy pieczeniu, tudzież robić ją (mea culpa!) z gotowego ciasta, ale żeby tak od początku, własnymi rękami... Uskrzydlona jednak ostatnim eksperymentem, w którym udowodniłam sobie, że nie takie drożdże straszne, oraz zmotywowana przez brata, a dokładniej nie mogąc skorzystać z jego zaproszenia do wspólnego świętowania, postanowiłam sama zabrać się do dzieła. Po wnikliwej analizie kilku przepisów, postawiłam na inspirację blogiem Zajadam.pl - Tomka kuchenne (prze)boje i oparłam się o jego przepis na ciasto. To był strzał w dziesiątkę! Oryginał znajduje się tutaj, ale dla pamięci zapisuję też moją wersję w Rozembarku.

Ciasto na pizzę - potrzebujemy:
- 1,5 szklanki mąki,
- 0,5 szklanki letniej przegotowanej wody
- 12,5 g drożdży (Tomek używa 3-4 g drożdży instant, w przeliczniku na świeże to właśnie mniej więcej tyle:  1/4 małej kostki lub 1/8 dużej)
- pół łyżeczki soli (choć następnym razem dodam odrobinę więcej)
- pół łyżeczki cukru
- 2 łyżki oleju roślinnego\
- opcjonalnie: zioła prowansalskie lub inna ulubiona przyprawa do smaku

Drożdże rozmoczyłam w wodzie i zostawiłam na kilka minut, do miski wsypałam mąkę i dodałam sól i cukier. Do tego wlałam powoli rozrobione drożdże wyrabiając najpierw łyżką, potem ręką. Pod koniec dodałam olej i zioła prowansalskie. Uformowałam kulkę i zostawiłam w cieple pod ścierką na niepełne pół godziny. Największy problem sprawiło mi uformowanie gotowego ciasta w miarę okrągłe koło, ale ostatecznie się udało :) Cóź, mogę tylko przytaknąć autorowi przepisu, że ten przepis obala wszystkie mity o trudnościach z robieniem ciasta do pizzy. Wyrobienie zajmuje kilka minut i to bez bałaganu :)

A! no i nadzienie: moja pierwsza samodzielna pizza powstała w duchu "pochwały brokuła", o której pisałam już tutaj i tutaj. A zatem:

- ciasto posmarowałam lekko oliwą zmieszaną z wyciśniętym ząbkiem czosnku, pieprzem ziołowym i ostrą papryką
- wyłożyłam serem żółty (zastanawiałam się nad fetą ale ostatecznie wygrała tradycja) i obgotowanymi brokułami
- I już!

 Co do czasu pieczenia: każdy zna swój piekarnik najlepiej - ja będę musiała chyba wkrótce poznać jakiś nowy, bo aktualny niestety odmawia współpracy, więc się nie wymądrzam: zgodnie z przepisem 15 - 25 minut :)

Wszystkiego smacznego z okazji Dnia Pizzy!




niedziela, 27 stycznia 2013

Dla tych, co wpadają przelotem

Lubimy gości w Rozembarku. Także tych niezapowiedzianych, choć przyznać trzeba, że w świecie telefonów, fejsbuków i innych wszelakiej maści komunikatorów, o takich najtrudniej... Na szczęście są jeszcze tacy, którzy będąc w okolicy po prostu wpadają, podbudowując moją wiarę w świat bez towarzysko-politycznej poprawności :) Dla nich zawsze kawa lub herbata wedle upodobania, coś do przegryzienia, od nich zawsze coś, o czym warto pogadać :) Lubimy...


Ale jest też szczególna kategoria gości zimową porą, dla których przekąska musi być też szczególna. Na szczęście przepis jest prosty. Potrzebujemy: 

- po garści nasion słonecznika, siemienia lnianego, sezamu, dyni itd..
- trochę otrąb lub niesłodkich płatków śniadaniowych
- kostkę smalcu
- stary kubeczek plastikowy lub doniczkę
- mocny sznurek
- kawałek gałęzi w miejscu kotom niedostępnym.

Nasiona i otręby mieszamy, wrzucamy do kubeczka z zamocowanym sznurkiem, zalewamy stopionym smalcem, a gdy danie się zastygnie wieszamy na odpowiedniej gałęzi. Dla tych, co wpadają przelotem jak znalazł!


PS. Odśnieżone! Zapraszamy!


czwartek, 24 stycznia 2013

Postanowienie niekoniecznie noworoczne

Generalnie mam problem z noworocznymi postanowieniami. Wyjątkiem od reguły jest tylko ten blog, który właśnie w Nowy Rok skończył rok :) A z obecnym Nowym Rokiem jakoś nie mogłam wystartować na dobre, być może trochę dlatego, że musiałam pozamykać kilka spraw zaczętych jeszcze w Starym.  Na szczęście jestem już prawie na finiszu, więc mogę wreszcie pozwolić sobie na chwilę dla siebie, Rozembarku i kuchennych eksperymentów. Teraz uwaga - zwierzenie: nigdy w życiu nie robiłam nic z drożdżowego ciasta... I uwaga: zwierzenie od wczoraj nieaktualne :) Z zapartym tchem, miną pełną obaw i błagalnym zerkaniem pod serwetkę z rosnącym ciastem, zrealizowałam jednak postanowienie wcale nie noworoczne, lecz już od dawna tłukące mi się po głowie. I oto przedstawiam moje pierwsze w życiu drożdżowe racuchy!


No i nie takie drożdże straszne. Oczywiście przede mną jeszcze wiele prób i receptur do sprawdzenia, tymczasem zapisuję tę pierwszą, jako bazę do kolejnych drożdżowych doświadczeń. A zatem potrzebujemy:

- 5 dag drożdży
- 4 szklanki mąki
- 2 szklanki letniego mleka
- 2 jajka
- 2 łyżki cukru
- olej do smażenia
- cukier puder do posypania
- to wersja podstawowa, ja dodałam też kawałek laski wanilii oraz około szklanki rodzynek.

Wiem, że można "zaczynić" wszystko razem, wiem też o szkołach mówiących by nie łączyć drożdży z cukrem w sensie dosłownym ale z cukrem w sensie skrobią czyli z tym co w mące jest po prostu. Na początek jednak postanowiłam trzymać się przepisu. Drożdże zatem rozkruszyłam w miseczce i zasypałam dwiema łyżkami cukru (cukru!), a gdy zaczęły się rozpuszczać dodałam dwie łyżki mąki (czyli też poniekąd cukru!) oraz dwie łyżki mleka. Pozostałą mąkę odczekawszy chwilę wsypałam do garnka, zmiksowałam z mlekiem, jajkami i drożdżowym rozczynem oraz dodałam rodzynki, a następnie po dokładnym wyrobieniu ciasta (choć nie jestem pewna, czy miało przepisową konsystencję gęstej śmietany) odstawiłam je przykryte serwetką na około pół godziny, by spokojnie wyrosło (ciasto spokojnie, ja w oczekiwaniu niekoniecznie). Smażyłam na patelni na oleju nakładając moczoną w wodzie łyżką.

No i może banalne dla ludzkości, ale dla pojedynczego Rozembarkowego człowieka (a nawet trzech) krok wielki :))

PS. Jak widać na załączonej fotografii połowa racuchów zamiast cukru pudru otrzymała polewę ze śliwkowej nutelli. Mniam!