czwartek, 27 grudnia 2012

PS. jeszcze o świątecznych tradycjach i bakaliach

Boże Narodzenie za nami, ale świąteczny nastrój trwa. Po powrocie do domu ze świątecznych beskidzko-rodzinnych wypraw korzystam jeszcze z wolnego i leniwie wcinam ostatki wigilijnych potraw. I właśnie stąd ten post (nota bene ze słowem "post" niemający nic wspólnego :). W moim rodzinnym domu wśród tradycyjnych świątecznych dań prym wiodą pierogi z suszonymi śliwkami i kasza z suszkami i bakaliami. Nie brakło ich i tym razem, ale pierwsze miejsce zajęło coś zupełnie nowego... śląska moczka. Wszystko za sprawą Kuby, dla którego Święta bez moczki dotąd obyć się nie mogły. Nie mogąc się napatrzeć na niespotykany na co dzień widok Kuby w kuchni, podpatrywałam też, jak moczka powstawała, więc choć dokładnego przepisu nie znam, nieco tajemnicy uchylić mogę. Starł zatem Kuba na tarce dość twardy piernik  i powoli go rozgotował w wodzie. Następnie dodał mnóstwo bakalii - orzechów, migdałów, rodzynek, moreli, a także kakao (albo czekoladę) i cynamon. Sedno moczki ponoć tkwi w dodaniu domowego kompotu z owocami (takiego robionego na zimę, w słoiku), ale że akurat go nie mieliśmy, zastąpiony został malinami w syropie i owocami z nalewki. To wszystko razem niesamowite... słodka, korzenno-bakaliowa masa wyśmienita zarówno na ciepło, jak i na zimno... Zainteresowanych szczegółami odsyłam do kuchni śląskiej lub zapraszam do Rozembarku na miseczkę :)

Moczka - jeszcze o świątecznych bakaliach :)

I jeszcze rzut oka na salon: jak wspominałam, ze względu na aktywność Kropki i Morusa musieliśmy zrezygnować z tradycyjnej choinki, zastąpiliśmy ją zatem równie tradycyjną podłaźniczką. Podobno dawniej podłaźniczki wisiały u powały nie tylko jako sposób na zapewnienie powodzenia i urodzaju, lecz przede wszystkim jako sposób na zaoszczędzenie miejsca w zwykle dość ludnych izbach. A u nas, jak się okazuje, to nie tylko sposób na harce psa i kota, ale też na niecodzienny świąteczny wystrój:




sobota, 22 grudnia 2012

Bakaliowych Świąt!

Rozembark niespiesznie szykuje się na Święta. W tym roku postanowiliśmy nie przejmować się tym, że nie wszystkie zakamarki będą odkurzone, nie wszystkie przepisy będą wypróbowane, nie wszystkie plany zrealizowane... Spokój przede wszystkim :) Spokojnie zatem sprzątamy, przygotowujemy naszą część wigilijnych potraw, pakujemy prezenty, obmyślamy system na choinkę, która ostoi się przed psem i kotem... No i próbujemy, jak się udał keks :) Keks to nasze tradycyjne bożonarodzeniowe ciasto, jesteśmy fanami bakalii, a w te Święta bakalie to podstawa: pyszne, zdrowe, kolorowe - takie jak powinno być Boże Narodzenie :) Czego sobie i wszystkim Rozembark życzy :)


A oto podpatrzony w Country przepis na świąteczny keks:
Potrzebujemy:
- kostkę masła
- szklankę cukru
- cukier waniliowy
- 4 jajka
- kieliszek rumu
-1 i 1/2 szklanki mąki
- 1 i 1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
- ok. 2 szklanek bakalii: suszonych śliwek, moreli, żurawin, daktyli, orzechów, skórki pomarańczowej, rodzynek...

Rodzynki przelewamy na sitku wrzątkiem, wsypujemy do miseczki i zalewamy rumem. Miękkie masło ucieramy mikserem z cukrem, gdy zrobi się puszyste dodajemy cukier waniliowy i po jednym jajku, następnie mąkę wymieszaną z proszkiem do pieczenia i rum z rodzynek. Na koniec wsypujemy oprószone mąką bakalie. Pieczemy ok. godziny. Gotowy keks przyozdabiamy lukrem, czekoladą lub cukrem pudrem. Jeszcze raz wszystkiego pysznego na Święta!

ps. Margot dziękujemy za dekoracje :)

niedziela, 9 grudnia 2012

Zima i Kropka

Zimę mamy w Rozembarku od tygodnia, Kropkę od dwóch. A Czas mam wreszcie dziś, więc przedstawiam obie, choć każdą z osobna. Zima dziś wygląda tak:

Majestatycznie dziś mglisty dzień...

A z bliska tak:

...ale nie smutkowi, lenistwu raczej sprzyjający...

Kropka natomiast mała jest jeszcze, choć w ciągu dwóch tygodni urosła całkiem sporo, więc Zimę ogląda przez okno, a woli zdecydowanie cieplejsze klimaty :

Nasza nowa domowniczka:)

Obawialiśmy się trochę, czy polubi ją Morus, i czy przypadkiem nie polubi jej tak, że wyrazi to jednym kęsem. Tymczasem okazało się, że Kropka, choć mniejsza od jego głowy, na głowę go pobiła i biedny pies zmagać się musiał z lękiem i zazdrością... Ale pierwsze koty za płoty, sytuacja jest rozwojowa i chyba idzie ku coraz lepszemu:

Zdarzają się nawet wspólne drzemki, aczkolwiek czujne:)

Zapowiada się zatem, że hitem tej zimy będzie serial na żywo o dwóch takich, co podbili Rozembark :)




niedziela, 11 listopada 2012

O bibliotece

Tak więc jeśli biblioteka jest, jak chce tego Borges, modelem wszechświata, staramy się uczynić z niej wszechświat na miarę człowieka, a przypominam, że biblioteka na miarę człowieka to znaczy także biblioteka radosna...

To Umberto Eco, w traktacie "O bibliotece", a to Włodek w Rozembarku:


A to efekt: biblioteka na miarę Rozembarku :)


niedziela, 28 października 2012

Gruszkówka dla cierpliwych

No i spadł pierwszy śnieg w Rozembarku i pierwszy przymrozek nos poszczypał, gdy walczyłam z zamrożonym samochodem... Dzień w sam raz na kuchenne eksperymenty - tym razem postanowiłam zrobić placek z jabłkami inaczej niż zwykle: inspiracją był przepis z Siedliska, na ciasto bez jajek, za to z mąką ziemniaczaną. Efekt kruchością zadziwiający :) Ale o śniegu i zimie zaczęłam, więc do rzeczy... zaczęłam przegląd zapasów i przepisów rozgrzewających, i przypomniałam sobie, że niemal zapomniałam o gruszkówce! Może i dobrze, że zapomniałam, bo nie kusi w ten sposób, a gotowa będzie dopiero za mniej więcej pół roku, ale pamiętać pasuje, kiedy sobie o niej przypomnieć i jak ją ewentualnie powtórzyć :)
Gruszkówka zatem w proporcjach następujących:

- 4 gruszki obrane i pozbawione gniazd nasiennych, pokrojone w cząstki,
- 0,5 l spirytusu,
- 0,5 l wody.

Głosy odnośnie cukru na nalewkowych forach różne, przychyliłam się zatem do zdania, że można go dodać na każdym etapie, nie zdecydowałam się też na cynamon, dodam ewentualnie po pierwszym zlaniu. Tylko kiedy to? Skoro już zdążyłam zapomnieć, postawić ją musiałam około 2 tygodni temu... Ustalmy zatem, że 3 miesiące miną w połowie stycznia, wtedy zlać ją trzeba i przefiltrować, i znów odstawić na 3 miesiące... Jak mawiali starożytni - cierpliwość jest cnotą, przechodzimy na czas zimowy (hmm.. może cytrynowy?) A gruszkówką uczcimy przejście na czas letni :)

No to czekamy...

sobota, 20 października 2012

Moja praca od kuchni

...takie małe usprawiedliwienie kulinarnego zaniedbania. Pochłonęła mnie praca ostatnio, a projekty, spotkania, szkolenia i wyjazdy zabrały sporo energii i skazały Rozembark na szybkie i niekoniecznie wymyślne posiłki... ALE! Dołączyłam ostatnio do bardzo ciekawej inicjatywy, rocznego programu wymiany doświadczeń i pomysłów, planowania własnego rozwoju, testowania nowych rozwiązań i metod pracy, sieci osób gotowych na zmiany. A w ramach integracji, zmiany perspektywy, pierwszych zadań w nowym zespole   - WSPÓLNE GOTOWANIE! Po raz pierwszy miałam okazję wziąć udział w warsztatach kulinarnych i muszę przyznać, że to naprawdę przyjemna sprawa :) Była okazja do bliższego zapoznania się z przepisami na potrawy z różnych zakątków globu, etykietą picia wina i tajnikami fotografii kulinarnej, ale przede wszystkim do bliższego zapoznania się z sobą nawzajem i nowego spojrzenia na pracę, która na co dzień z kuchnią niewiele ma wspólnego - a jednak :) Oto krótka relacja:

I pomyśleć, że to wszystko o bibliotekach :)

A to efekt pracy mojej grupy - wariacje na temat tiramisu pod okiem Maćka Szaciłło:

Taka mała wizytówka nowego elementu mojej pracy :)
Przepisu dokładnego nie podam, wszak to wariacje były. Ale mogę powiedzieć, że wersje wariacji były dwie i opierały się na ułożonych w kieliszkach warstwami następujących składnikach:

Wariacja 1:
- serek ricotta
- serek mascarpone
- cukier
- pokruszone biszkopty skropione likierem sambuca i polane malinowym sokiem
- maliny, poziomki, borówki
- karmelowe nitki do ozdoby

Wariacja 2:
- serek biały (typu Bieluch)
- śmietana 30 %
- cukier
- pokruszone biszkopty skropione winem marsala
- maliny, poziomki, borówki
- listki bazylii do ozdoby

Gotowaliśmy w SmArt Studio przy ul. Hożej 51 w Warszawie. Fotografie pochodzą z facebookowej galerii Grupy LABiB, teksty na zdjęciach (oprócz tego o karmelu oczywiście) zaczerpnęłam z opisu Sieci LABiB na stronie Programu Rozwoju Bibliotek (http://www.biblioteki.org/pl/wiadomosci/czytaj/2049).

sobota, 22 września 2012

Jabłko w sadzie się rumieni...

Jesień przyszła w swych sukienkach, pełnych złota i czerwieni... Lubimy jesień w Rozembarku, lubimy jesień w ogóle.  A jeśli jesień, to jabłkowe szaleństwo: pieczemy ciasta, zapiekamy ryż, robimy kompot. Wydaje mi się, że nie tylko my, bo jakoś tak wszędzie jesień pachnie rano mgłą, wieczorem porządkowymi ogniskami na polach, a popołudniami pieczonymi jabłkami właśnie... Zostałam uświadomiona jakiś czas temu, że ten niesiony wiatrem romantyczny jabłkowy zapach jesieni to... produkcja pobliskiego zakładu przetwórstwa owocowego, ale nie szkodzi, wdycham jabłkową jesień z przyjemnością :) A skoro o przetwórstwie mowa, to przejdźmy do rzeczy, oto sposób na jesienne ciasta, ryż, naleśniki i inne jabłeczne dobroci na przykład w środku zimy:

Jabłka na zimę:
-5 kg jabłek,
-3 kg cukru,
-1/2 szklanki octu

Obrane jabłka ścieramy na tarce albo drobno kroimy (my pokroiliśmy), mieszamy z cukrem i octem i zostawiamy na 24 godziny. Następnego dnia smażymy aż się zeszklą i gorące wkładamy do słoików. Trzymają się świetnie i czekają gotowe na czas, gdy przyjdzie nam ochota na naleśniki lub szarlotkę :)

A tekst  z jesiennej włodkowej piosenki :)

sobota, 25 sierpnia 2012

Kakaowo&śliwkowo

Na pierwszym miejscu wśród słodkich przetworów w Rozembarku króluje niepodzielnie śliwkowa nutella. Jest idealna solo i w rozmaitych połączeniach. Z twarogiem, naleśnikiem, waflem i piernikiem.  Daje nam energię podczas tripów, jest chyba jednym z ulubionych prezentów  dla naszych gości, nie tylko tych najmłodszych. A że ostatni słoik zeszłorocznej właśnie dobiega końca, czas najwyższy uzupełnić zapasy. Uzupełniam zatem i podaję przepis:

-2,5 kg śliwek węgierek
-1 kg cukru
-2 opakowania cukru waniliowego
-20 dag kakao (wg mnie najlepsze jest to z wiatrakiem).

Umyte, wysuszone i wypestkowane śliwki mielimy (ja używam blendera), mieszamy z cukrem i smażymy ok. 2 godzin. Usłyszałam gdzieś kiedyś, że powidła smażyć najlepiej przez 2 dni więc przeważnie smażę godzinę jednego dnia i godzinę drugiego, ale można też oczywiście przesmażyć je od razu.  Następnie dodajemy kakao i cukier waniliowy i smażymy jeszcze 15-20 minut, po czym gorący krem wlewamy do słoików i odwracamy je do góry dnem. Śliwkowej nutelli nie pasteryzujemy.


Coś co tygrysy lubią najbardziej :)


piątek, 24 sierpnia 2012

Sezon ogórkowy

Dawno, dawno temu miałam taką ulubioną pocztówkę, na której pod fotografią chrupiącego i soczystego zielenią ogórka wypisane było motto "Ogórek dobry jest na stres". Stresu na szczęście nie doznaję za dużo sierpniową urlopową porą, zatem skracam motto rozszerzając je jednocześnie: "Ogórek dobry jest", po prostu :) A najważniejsze wiadomości sezonu ogórkowego to sprawdzone, potwierdzone wieloletnimi testami rodziców przepisy:

Ogórki kiszone:
Do słoików dodaję: koper, chrzan, 2-3 ząbki czosnku, 2-3 ziarna ziela angielskiego, kilka ziarenek pieprzu, liść laurowy i liść czarnej porzeczki. Zalewam gorącą wodą osoloną łyżką soli na litr.
PS. Od Pani Marysi - przesympatycznej, przeaktywnej i przepomysłowej exszefowej KGW - zaczerpnęłam pomysł na wykorzystanie tych ogórków, które schowały się wśród liści i przerosły za dużo. Kiszę je tym samym sposobem, tyle że pokrojone w kosteczkę: do zupy i sałatki gotowe!

Ogórki po warszawsku:
Nie wszyscy przepadają za konserwowymi, ale te są wyjątkowo dobre, bo bardzo łagodne, z lekko słodkawym posmakiem.
Do słoików wrzucam: liść laurowy, czosnek, chrzan, ziele angielskie, pieprz i gorczycę. Koper w tej wersji układamy na wierzchu, na ogórkach - nie mam pojęcia dlaczego, ale widocznie dlaczegoś:)
Zalewa:
- 5 szklanek wody,
- 1 szklanka octu,
- 1 - 1/5 szklanki cukru,
- 1 czubata łyżka soli.
Ogórki zalewamy gorącą zalewą i pasteryzujemy 15-20 minut.

Ogórki po żydowsku:
To jeszcze łagodniejsza wersja do przegryzienia.
Ogórki należy obrać, trochę posolić i odstawić na godzinę. W tym czasie pokroić kilka marchewek w talarki i cebulę w piórka i chwilkę zagotować. Po godzinie włożyć ogórki do słoików, dołożyć kilka ziaren ziela angielskiego, koper oraz marchewkę i cebulę i zalać gorącą zalewą, do której potrzebujemy:
- 5 szklanek wody,
- 1 szklankę octu
- 2 szklanki cukru
- 3 łyżki soli.
Pasteryzujemy 5-10 minut.

I na koniec coś do przegryzienia mocnych zimowych trunków.
Ogórki na ostro:
Wrzucamy do garnka 2,5 kg ogórków pokrojonych wzdłuż w ćwiartki, 3 cebule pokrojone w piórka i 2 czubate łyżki soli i odstawiamy na 3 godziny.W tym czasie gotujemy i studzimy zalewę, do której potrzebujemy:
- 1,5 szklanki wody
- 1,5 szklanki cukru
- 1,5 szklanki octu.
 Gdy miną trzy godziny do ogórków dodajemy po 4 łyżeczki:
- słodkiej papryki
- mielonego czarnego pieprzu
- curry
- gorczycy. 
Mieszamy a następnie wkładamy ogórki do słoików, wlewamy do nich też sok, który wydzielił się w ciągu leżakowania ogórków i zmieszał z przyprawami. Dopełniamy wystudzoną zalewą i pasteryzujemy 10 minut.


A po skończeniu sezonu koniecznie odpoczywamy :)

piątek, 17 sierpnia 2012

Urodziny, Urlop i inne Uroczystości

Zresztą, nieważne jakie, nieważne czy uroczystości. Każdy dzień przynosi chociażby drobne okazje do świętowania, lato świętujemy w Rozembarku po prostu - że jest :) Ale że każdego dnia - zwłaszcza upalnego - nie chce się stać przy upalnym piekarniku, przerzucamy się na wakacyjny torcik owocowy
z galaretkami
:

Kolorowe owocowe :)

Potrzebujemy:
- biszkopty (no chyba że pieczemy biszkopt;),
- jabłka (ok. 1 kg), - jogurt naturalny, 
- 5 galaretek (np. zielona, żółte i czerwone),
- owoce na wierzch. 


Wykonanie proste, tyle że kilkuetapowe. 2 galaretki, np. żółte, rozpuszczamy w jednej porcji wody (czyli 0,5 litra) i czekamy aż wystygną i trochę zgęstnieją. Jabłka kroimy w talarki lub ścieramy na grubych oczkach tarki, przesmażamy i wsypujemy do nich galaretkę (np. zieloną). Gdy przestygną wykładamy na ułożone w tortownicy biszkopty i wkładamy do lodówki. Na tężejące jabłka wylewamy jogurt naturalny zmiksowany (bądź roztrzepany) z galaretkami żółtymi i znów wkładamy do lodówki. W tym czasie stygnąć już mogą i gęstnieć galaretki czerwone, a my śmigamy do ogrodu po owoce na wierzch. Układamy je na jogurtowej warstwie, zalewamy galaretką i znów czekamy aż stężeje. Oczekiwanie wymaga cierpliwości, na szczęście jedzenie niekoniecznie :)

PS. 2 dni temu minęła 100 rocznica urodzin Julii Child - amerykańskiej kucharki, która w Stanach spopularyzowała francuską kuchnię. Nie posiadam jeszcze jej książki kucharskiej, nie jest też moją ikoną, nie wspominając, że nie byłaby pewnie zachwycona niezbyt skomplikowanym poziomem kuchni rozembarkowej. Ale film Julie&Julia - historia Julii Child i Julie Powell, która postanowiła zmierzyć się ze wszystkimi przepisami Mastering the Art of French Cooking - to jeden z sympatyczniejszych filmów jakie obejrzałam (i nie tylko o gotowaniu :). Polecam gorąco wznosząc toast za obie Julie :)

wtorek, 10 lipca 2012

Najszybsze ciasto owocowe...

...bo brak mi trochę czasu, gdy trzeba zebrać maliny, zakisić pierwsze ogórki no i jeszcze trwać w ekscytacji  Psem :) Zatem gdy na przykład lato ściąga gości proponuję wykorzystać:

-4 jajka
-1 niepełną szklankę cukru
-opakowanie cukru waniliowego
-kostkę masła
-2 niepełne szklanki mąki
- łyżeczkę proszku do pieczenia
-garść owoców wszelakich :)

Roztapiamy masło i czekając, aż wystygnie udajemy się do ogrodu po świeże owocki :) Następnie miksujemy jajka z cukrami, dodajemy przestudzone masło, mąkę i proszek do pieczenia. Wykładamy do foremki, na wierzch wysypujemy owoce. Od początku miksowania do wsadzenia do piekarnika nie mija nawet 10 minut :)  Od wyjęcia z piekarnika po ok. 45 minutach do pustej blaszki też zazwyczaj czas jest rekordowy, ale o to chodzi!

Wersja malinowo-porzeczkowa :)

niedziela, 1 lipca 2012

Morus czyli gwiazdka w lipcu

Przedstawiam Morusa:

Nowy mieszkaniec Rozembarku :)

Morus dzisiaj zamieszkał w Rozembarku. Prawdopodobnie, sądząc po jego wieku 7-8 miesięcy, Morus był czyimś prezentem gwiazdkowym, ale chyba się znudził, bo błąkał się biedak po wielkim mieście... Poszukiwania właścicieli uruchomione przez Martę, która go znalazła, spełzły na niczym, więc Marta postanowiła znaleźć mu dom, a my zaproponowaliśmy, by tym domem był Rozembark. Mamy nadzieję, że będzie mu z nami dobrze, bo my jesteśmy zachwyceni od pierwszego wejrzenia:

Obczajka terenu :)

I jeszcze fotka przy rowerze dla złapania skali. A bieganie przy rowerze
to podobno Morusa specjalność :)

Niełatwo o sesję zdjęciową, gdy trzeba się zapoznać z okolicą, ale mamy nadzieję, że okazji będzie mnóstwo:) Witamy w domu!

poniedziałek, 25 czerwca 2012

Toast truskawkowy i znów wątek recyklingu :)

Ha! Tym razem bez zbędnego rozpisywania się, bo koktail truskawkowy to żadna filozofia: truskawki, jogurt naturalny, trochę cukru i listek mięty. Ale za co toast! A za drugie życie plastikowych butelek, które w połączeniu z drewnianymi palikami wokół krzewów, dzięki staraniom Taty odpierają desanty saren w ogrodzie!  no i wreszcie się mogłam rozsmakować w truskawkach :))

Uwielbiam...

No dobra, sarnom się i tak trochę dostaje... Czekają, kiedy wyjeżdżamy, tylko głowy z sąsiadowego zboża wystają... ale przynajmniej dzielić się z nami zaczęły naszymi własnymi owocami :)

poniedziałek, 18 czerwca 2012

Sorbet ze szczyptą recyklingu

O tym, by w tak upalne dni dowieźć do Rozembarku lody, mowy nie ma. Ale narzekać też nie ma co, w końcu od czego jest czerwiec :) Trzeba sobie zatem poradzić na miejscu, przy okazji robiąc remanent w piwnicy... Nie wiem, jak będzie z przetwórstwem owocowym w tym roku, bo jak na razie prym w ogrodzie wiodą sarny - oczywiście, wdzięczne i cudne stworzenia, niestety zostawiające spustoszenie w truskawkach i krzakach malin - ale na wypadek, gdyby zostawiły mi choć trochę owoców, przeglądam resztki zeszłorocznych zapasów, co by nowym ewentualnym zrobić miejsce. Jest więc galaretka malinowa jeszcze - na sorbet idealna. Wyprzątam zatem słoiki, i czekając aż mój autorski recyklingowy sorbet zamarznie idę do ogrodu sprawdzić przeciwsarnowe obwarowania, z nadzieją na choć kilka świeżych truskawek :)

W sam raz na 30-stopniowe popołudnie :)
Sorbet malinowo - jabłkowy stworzyłam tak:
- 3/4 szkl. gęstego soku albo galaretki malinowej
- 2 jabłka
- sok z połówki cytryny
- gałązka mięty
- w wersji de luxe kieliszek nalewki - tym razem dodałam rozembarkową ratafię

Całość zmiksowałam blenderem i mroziłam ok. 3 godziny , miksując jeszcze od czasu do czasu. Orzeźwia super, a sarny nie przepadają :)

poniedziałek, 4 czerwca 2012

Tea time :)

Zapasy na zimę u progu lata :)
Nie mogę dojść do ładu z księżycem - według jednego kalendarza pełnia to czas ogrodowego odpoczynku, inny każe ścinać zioła... Idąc na kompromis - ponieważ czas, gdy księżyca przybywa generalnie ziołom służy - przecinkę uskuteczniałam przez ostatnie dni aż do wczoraj, dziś odpoczywam... Suszą się pierwsze partie melisy i mięty dwojakiej - tej tradycyjnej i tej z posmakiem cytrynowym. Będą w sam raz solo i w mieszankach - w tym roku zamierzam spróbować też ziołowo - owocowych. No i bez mi nie dał przejść obok siebie obojętnie, więc pachnie w całym domu schnąc na zimową herbatkę, świetną na smak, aromat i na gardło :)


A skoro już o bzie mowa, to obowiązkowy czas spróbować kwiaty czarnego bzu w cieście naleśnikowym. Ja zrobiłam tradycyjne ciasto na słodkie naleśniki, takie właściwie bez przepisu,  posługując się głównie miarą "na oko":

Do herbaty albo i do kawy :)
- 2 szklanki mleka,
- szklanka gazowanej wody mineralnej
- jajko
- trochę (2 - 3 łyżki) oleju
- 2 łyżki cukru i cukier waniliowy
- mąki "ile zabierze", czyli pewno ok. 2 szklanek :) po czym zamoczyłam kiście kwiatków i opiekłam z obu stron. Pycha!



wtorek, 15 maja 2012

Pora na pora

Mądrość ludowa po raz kolejny się sprawdza, choć z tej akurat nie ma się co cieszyć. Pankracy, Serwacy, Bonifacy i zimna Zośka jak zwykle świętują deszczem, chłodem i ogólną pogodową beznadzieją... I tak nieźle, że się w tym roku nie porwali na przymrozki... No cóż, niech świętują po swojemu, my tymczasem uruchamiamy na powrót kominek i wznosimy zdrowie zimnych ogrodników lekko tylko schłodzonym winem - udało nam się czerwone w tym roku :) I rozgrzewamy się zupą: pora na pora :)

Zupa porowo-serowa:
Potrzebujemy:
- zieloną część pora
- śmietankowy / kremowy serek topiony
- 2 litry bulionu (np. drobiowo-warzywny)
- tortellini z nadzieniem serowym
- przyprawy i zieleninka wedle uznania :)

Pokrojonego pora gotujemy w bulionie aż zmięknie, następnie dodajemy serek i na małym ogniu gotujemy, aż się całkiem roztopi. Ja posypałam szczypiorkiem i doprawiłam pieprzem i ostrą papryką - w wersji "red hot" to rozgrzewka w sam raz na zimnych ogrodników :)

Na zimną Zośkę gorrrąca zupa :)

PS. Na szczęście według tej samej mądrości ludowej Za świętą Zofiją kłos w pola wybiją. Czyli teraz już tylko lepiej :)

środa, 2 maja 2012

Majówka na zdrowie

Długi majowy weekend w Rozembarku jak zwykle pod znakiem gości. Dziś jednak chwila przerwy - zostałam w domu sama z planem na całodzienne lenistwo, ale... poranny widok trawnika wzbudził we mnie małe wyrzuty sumienia: cała łąka rozkwitniętych mniszków. Odruchowo miałam zadzwonić do Mamy z pytaniem, czy może ma ochotę nazbierać ich jak co roku na syrop na gardło, ale pomyślałam, że czas może wreszcie przestać zrzucać troskę o nasze zdrowie na Mamę i zadzwoniłam, ale z pytaniem o przepis. Dostałam dwa, oba sprawdzone, więc w czasie, gdy moje mniszki przyszła pora "odstawić na kilka godzin" zapisuję:

Syrop z mniszka lekarskiego - wersja 1:
400 zerwanych kwiatów mniszka rozłożyć na białym płótnie - w ten sposób pozbywamy się ich lokatorów. Następnie wypłukać w letniej wodzie i lekko wysuszyć. Dodać 3 szklanki wody i 3-4 cytryny pokrojone ze skórką i gotować przez ok. 15 minut. Odstawić na 8 godzin, następnie odcedzić przez gazę, dodać 1,5 kg cukru i mieszając gotować na małym ogniu 1,5 godziny. Rozlać do słoiczków, nie trzeba pasteryzować.

Syrop z mniszka lekarskiego - wersja 2:
300-400 kwiatów (również po krótkim leżakowaniu na białym płótnie) zalać litrem zimnej wody i zostawić na kilka godzin. Potem zagotować na małym ogniu przez 15 minut, pod koniec dodając pokrojoną cytrynę i ponownie odstawić, tym razem na 24 godziny. Odcedzić na przez gazę, dodać 1,3 kg cukru i gotować na małym ogniu przez 2 godziny, po czym rozlać do słoiczków. Pasteryzować 30 minut. 

Wybrałam dziś drugą wersję, choć bynajmniej nie z powodu jej wyższości nad pierwszą, lecz z lenistwa - nie chciało mi się ruszać z Rozembarku a skończyły mi się cytryny - postanowiłam zatem zaczekać aż same do mnie przyjadą :) Mniszki leżakują, cytryny w drodze, a mnie jakoś lenistwo odeszło, więc się biorę za kolejne kuchenne eksperymenty. Będzie sorbet jabłkowo-malinowy :) O ile będzie :)

Na gardło najlepsze :)


środa, 25 kwietnia 2012

Dąb, deska dębowa

Dom, dąb, deska dębowa... właściwie słuszny kawał deski, który zamienił się w blat w naszej łazience. A wszystko za sprawą wizji Włodka i jej niespiesznej, ale za to mistrzowskiej realizacji. Pomysł dojrzewał długo, potem chwilę dojrzewał projekt, drzewo na szczęście dojrzałe było i jego obróbka w rękach naszego sprytnego stolarza Kazimierza poszła super sprawnie. Potem jeszcze chwila leżakowania, lakierowania, matowienia, znów malowania, i jeszcze raz i jeszcze, aż wreszcie po weekendowej nieobecności zastałam łazienkę odmienioną. I napatrzeć się nie mogę :)

Voila!


Z jednej strony...
...i z drugiej :)

En face widać dokładnie kształt, nieregularnie wycięty,
 ale regularnie zaokrąglony :)

I jeszcze dębowe zbliżenie :)
 W kolejce czekają jeszcze półki do kompletu, klaruje się też pomysł na lustro. Ehh.. i pomyśleć, że jeszcze jakiś czas temu zamiast wygody panowała wygódka :)

sobota, 7 kwietnia 2012

Babka i basta :)

By Święta były czasem zatrzymania, smakowania, wąchania i czucia...
Na przykład babki :)

Babka i Barwinek zerwany podczas Biegania :)


Babka rumowa, ulubiona w Rozembarku:
Potrzebujemy:
- 2 szklanki mąki
- 2 łyżeczki proszku do pieczenia
- 1 szklankę cukru
- 4 jajka
- cukier waniliowy
- 4 łyżki rumu
- łyżkę wody
- pół szklanki rodzynek
- kostkę masła

Masło roztapiamy i studzimy. Żółtka ucieramy z cukrem i łyżką wody, dodajemy do nich letnie masło i mąkę wymieszaną z proszkiem do pieczenia, rum i rodzynki. Z białek ubijamy pianę, do której dodajemy cukier waniliowy. Delikatnie łączymy ciasto z pianą i przekładamy do foremki  i pieczemy(moje są dość małe, więc ma)m dwie babki z jednej porcji :) Podwójnego zatem Alleluja :)

poniedziałek, 2 kwietnia 2012

Śnieżny prima aprilis

Można się było pomylić...

...dlatego wklejam to zdjęcie dziś - wczorajsza data sugerować by mogła, że to żart. Ale powrót zimy miał też swoje pozytywne strony: usprawiedliwiał spanie do południa i pół dnia leniuchowania :) A ponieważ śnieg, wiatr, a potem i grad nie zachęcał do spacerów, postanowiłam zabrać się za pisanie świątecznych życzeń. Ba, zainspirowana podejrzanymi tu i ówdzie wykonanymi własnoręcznie kartkami, postawiłam i ja na technologię DIY. Moje zdolności plastyczne nie należą do zaawansowanych, ale w sumie nie potrzeba wiele... Wyszperałam w sieci fajny świąteczny obraz, wydrukowałam go na kartkach, brzegi ozdobiłam z pomocą dziurkaczy, w środek wkleiłam kolorowe kartki (wzdłuż górnego brzegu), na których napisałam życzenia. Do sztuki tym moim kartkom daleko, ale przynajmniej mi się chciało :)

...pożytki ze śniegowej Niedzieli Palmowej :)

No dobra: ozdobiliśmy, wkleiliśmy. Miałam pomocnika :)

PS. Wybrałam się do kościoła z okazji Niedzieli Palmowej, i jeśli mnie wzrok nie omylił, dojrzałam w rękach niektórych mieszkańców Rozembarku palmy nie takie ze sklepu, ani nawet kiermaszu, ale takie robione - z suszonymi trawami i kolorową bibułą. Ma urok Rozembark :)

czwartek, 29 marca 2012

Wiosna w BN

Taki mamy zwyczaj, że lubimy zaglądać w Beskid Niski początkiem kolejnych pór roku. Zajrzeliśmy i w ostatni weekend, pierwszy wiosenny, w nasze ulubione okolice Wołowca i Nieznajowej. Gdy maszerowaliśmy sobotnim popołudniem, krajobraz wyglądał jeszcze na jesienny bardziej niż wiosenny, tym bardziej więc w powrotnej drodze zadałam sobie trudu, by poszukać oznak wiosny. No i znalazłam:

Tak naprawdę pierwszy był motyl cytrynek, ale umknął nim zdążyłam
 pstryknąć mu fotkę, na szczęście kwiatek uciekł znad rzeki...
...a nawet pojawiło się ich więcej :)

W zeschłej trawie buszują już jaszczurki...

...a żaby wykorzystują do działania wszelkie możliwe kałuże:)

Jeszcze rzut oka na dolinę, mało wiosenną, ale niemniej urokliwą ...

...i młody przychówek u pana Janka z minami mówiącymi:
 kto by stąd wyjeżdżał :)

ps. Apropo żab: pan Janek objawił nam wieść o nowym stawie zorganizowanym przed Nieznajową przy pomocy sprzętu ciężkiego przez MPN - bo w Beskidzie za mało żab jest. No i oczywiście, żaby pojawiły się wszędzie, tylko nie tam :))

piątek, 23 marca 2012

Słoneczne placuszki kukurydziane

Początek wiosny ma to do siebie, a właściwie ja mam do siebie na początku wiosny to, że każdą wolną chwilę spędzam na powietrzu. Prace działkowe co prawda dopiero raczkują (ale trawnik już zgrabiony z pozostałości  jesieni i zimy, zioła przycięte, szczypiorek odnaleziony), ale za to wychodzę ciągle na werandę i obmyślam strategię: co, gdzie, kiedy i w jakiej kolejności siać, sadzić, porządkować:) A że strategia wymaga czasu, na gotowanie czasu jakby mniej. Wtedy można zrobić placuszki kukurydziane:


Proste i wiosenne :)
Potrzebujemy:
- dużą cebulę
- 2 łyżki masła lub oliwy
- puszkę kukurydzy
- 30 dag mąki
-150 ml mleka
- 4 jajka
- natkę pietruszki
- sól i pieprz (najlepiej ziołowy)
- olej do smażenia



Cebulę pokrojoną w kosteczkę podsmażamy na maśle lub oliwie. Jajka roztrzepujemy z mlekiem i mąką, dodajemy cebulę, kukurydzę i natkę (według przepisu łyżkę, ja siekam cały pęczek:). Doprawiamy a następnie szybciutko smażymy placuszki. Do tego sos czosnkowy na bazie jogurtu greckiego... i można wracać na werandę obmyślać wiosenne strategie :)

niedziela, 11 marca 2012

Pochwała brokuła - akt 2

Zachęceni wczorajszym słońcem i pierwszym obiadem na werandzie (w ciepłych polarkach, z kubkami gorącego kapuśniaku w dłoniach, ale się liczy;) zaprosiliśmy na dziś gości na małą ustawkę z Wiosną, przemknął nam nawet nieśmiały pomysł na pierwsze w sezonie ognisko... Wiosna jednak wystawiła nas do wiatru (i to konkretnego) a poza tym sypnęła deszczem, śniegiem i gradem... W marcu jak w garncu... W spotkaniu to jednak nie przeszkodziło, a wiosenne zielenie zamiast za oknem pojawiły się na półmisku. Oczywiście za sprawą brokułów. A że zaguzdrałam się z obiadem i pieczeniem niezawodnych jabłkowych ciasteczek (o których pisałam tutaj), w zastępstwie sałatki uciekłam się do równie pysznego i niemniej efektownego sposobu na brokuły:

Zdrowo i kolorowo :)

Wystarczy całe różyczki brokułów poukładać na półmisku na przemian z jajkami pokrojonymi w ćwiartki i pomidorami w ósemki, i polać kleksami majonezu z dodatkiem jogurtu naturalnego. Do tego pieprz ziołowy dla smaku, a dla ozdoby kukurydza i zielona natka. Proste i skuteczne :)  Smakowało dużym, mniejszym i całkiem maleńkim też :)

niedziela, 4 marca 2012

Biegam bo lubię!

W czwartek, w trójkowej audycji o tym tytule usłyszałam, że osoby, które na zimę zawiesiły bieganie, mogą już  wskakiwać w stroje wyjściowe i ruszać truchtem na poszukiwanie wiosny. Poczułam się zatem w obowiązku. Przyznaję - walczyłam do południa, ale wreszcie uznałam, że faktycznie czas zamienić leniuchowanie w łóżku z gazetą na energetyczną przebieżkę do lasu. W lesie co prawda jeszcze zima - odczuły ją zarówno dłonie, bo pobiegłam bez rękawiczek, jak i nogi - bo buty do biegania niezbyt chciały się trzymać na ścieżce, która przy dzisiejszym jednostopniowym - ale jednak - mrozie, zamieniła się w coś w rodzaju toru bobslejowego. Ale było warto. Zamieniłam ścieżkę na slalom stylem dowolnym między drzewami, z dumą stwierdziłam, że moja kondycja po zimie ma się całkiem nieźle, a dotleniłam się tak, że czułam się jak po dobrej lampce szampana :) Aż się nie chciało wracać. Postanowiłam zatem sprawdzić, czy skoro w zacienionym lesie chowa się jeszcze zima, to może chociaż przed ogrzewanym południowym słońcem domem znajdę jakieś oznaki wiosny. I znalazłam! Nieśmiało co prawda, ale z pełną determinacją zaczęły się budzić... hmm... no właśnie - co to się budzić zaczęło? Pamiętam, że tulipany sadziłam przy werandzie, ale co pod orzechem? Chyba krokusy, ale przekonamy się myślę już niedługo!

Wiosenna straż przednia :)

sobota, 3 marca 2012

Bigosowa alternatywa

...czyli jeszcze zimowo treściwie,
 ale już wiosennie bardziej warzywnie :)


Przepis nazywa to danie bigosem cebulowym. Ja natomiast, w pełni aprobując przepis, nie do końca godzę się z nazwą, bo skoro wszystkich składników jest tyle samo, to czemu wyróżniać którykolwiek? Moja wieś rodzinna, której herbem jest cebula rosnąca na tykach, pewnie właśnie czyni ze mnie persona non grata, jednak pozostanę przy równouprawnieniu :) Dlatego też nie będę wyróżniać nawet ogórka, którego kwaśny smak właśnie według mnie czyni z tego dania bigosową alternatywę. A jej składniki, która w przepisowej mierze wynosi 0,5 kg, to:

- cebula
- kiełbasa lub chudy boczek
- marchewka
- ogórki kiszone
- pieczarki
- do tego 2 łyżki przecieru pomidorowego, olej do smażenia, sól i pieprz.

Wszystkie wymienione składniki kroimy w kostkę. Podsmażamy najpierw mięsko (my jesteśmy ogólnie mięsożerni, więc lubimy dania z kiełbaską, ale myślę, że można ją zastąpić np. kurczakiem, wtedy na pewno bigos będzie łagodniejszy, a i wersja bezmięsna powinna smakować ciekawie;). Potem oddzielnie smażymy cebulę, dodajemy pieczarki i w następnej kolejności marchewkę, ogórki i przecier pomidorowy. Na końcu łączymy z mięsem. Dusimy ok. 25 minut - ja sprawdzałam gotowość po miękkości marchewki;) Tym razem faktycznie nie eksperymentowałam z przyprawami, gdyż same składniki nadają jej ciekawy smak, ograniczyłam się tylko do przepisowych soli i pieprzu. Po pracowitym dniu - chyba Wiosna faktycznie nadchodzi, bo nawet okna umyliśmy - smakowało nam bardzo :)


niedziela, 19 lutego 2012

Ostatkowo

Tłusty czwartek za nami, przed nami środa popielcowa,  więc dokładnie pośrodku, w ostatkową niedzielę, ostatkowy przepis. Nie na pączki, choć babcine wypieki potwierdzają teorię, że nie ma jak pączki domowe, i że można zjeść cztery na raz a potem jeszcze dwa i nic złego się nie dzieje.. Na razie niech zatem pączki pozostaną domeną babć. Ja tymczasem pokusiłam się o mój ulubiony ostatkowy przysmak - chrust, czy jak kto woli, faworki. Przy okazji odrobiłam zadanie z francuskiego i sprawdziłam, że nazwa pochodzi od francuskiej faveur - wąskiej jedwabnej wstążeczki. Tak więc, by upiec faworki, czy nasz swojsko brzmiący chrust, potrzebujemy:

- 20 dag mąki
- 3 żółtka
- szczyptę soli
- 3 - 4 łyżki gęstej śmietany (ja dałam 3)
- 1 płaską łyżeczkę proszku do pieczenia
- 1 łyżkę spirytusu lub octu
- 50 dag tłuszczu do smażenia (sprawdza się zarówno tradycyjny ostatkowy smalec jak i lżejszy olej, dodanie octu lub spirytusu gwarantuje, że tłuszcz nie będzie wsiąkał w ciasto)
- cukier puder do posypania

 Mąkę należy zmieszać ze śmietaną, zrobić zagłębienie, dodać żółtka, sól i proszek i wyrobić ciasto na jednolitą masę. Wydawać się może (mnie się wydało :) że ciasta jest mało, ale trzeba je bardzo cienko rozwałkować, więc wystarczy na spory talerz faworków. Przepis podawał, by wycinać je nożem lub radełkiem na paski szerokości 3 i długości 15 cm, ale ja zrobiłam mniejsze i cieńsze. W środku robimy nacięcie na długość ok. 1/3 wstążeczki i przewijamy przez nie ciasto. Warto też omieść je pędzelkiem z mąki, by się nie przypalała podczas smażenia. Smażymy w głębokim, dobrze rozgrzanym tłuszczu - trzeba się dobrze uwijać, bo faworki są gotowe błyskawicznie. Błyskawicznie też znikają z talerza :)


Tak wyglądały moje faworki przed upieczeniem...

...a tak przed zniknięciem:)


Przed chwilą znalazłam przepis, w którym wśród składników jest też półsłodkie wino, ale zarazem cukier (zwykły i waniliowy). Ja do ciasta nie dodałam cukru, wystarczył ten do posypania, w ten sposób moje faworki nie były zapychające, ale to wino... hmm... może pokuszę się o jakąś wariację i modyfikację?

niedziela, 12 lutego 2012

Mądrości ludowe

Zdaję sobie sprawę, że to co teraz napiszę, nie będzie zbyt głębokie, ale nie mogłam się powstrzymać. Jednym z moich ulubionych widoków jest widok schnącego na sznurkach prania. To takie domowe, sielankowe, jasne, czyste... i trochę zbyt cukierkowe (zastanawiam się też nad słowem "kiczowate" ;) ale nic na to nie poradzę. Uwielbiam suszące się na słońcu płótna, pościel zwłaszcza albo inne większe niż na przykład skarpetki połacie materiału. Nie mogłam się powstrzymać, tym bardziej, że upolowałam w lumpeksie pasiaste bawełniane zasłony, które w sam raz będą pasować do prawie już gotowego pokoju Kuby. Sięgnęłam zatem po mądrości ludowe i poszłam za radą przysłowia. Niniejszym otwieram sezon suszenia prania na sznurkach:

Po świętej Dorocie uschną chusty na płocie!

No i uschły :) Przy okazji nadałam nowe znaczenie słowu "śniegowce" - po mojej wyprawie do sznurka z praniem śniegowce to buty po brzegi wypełnione śniegiem. Włodek nie był zadowolony, bo śniegowce były jego.  Pewnie dlatego oprócz moich nóg pomieściły całkiem pokaźny zapas śniegu :)

poniedziałek, 6 lutego 2012

Cytrynowy zawrót głowy ;)

Uwaga - tylko dla dorosłych: na specjalne życzenie, bez zbędnych słów - podaję przepis na cytrynówkę:

Potrzebujemy:
- 6 cytryn
- 2 szklanki cukru
- 1 litr wody
- 1 litr spirytusu (96 %)

Cytryny kroimy w plasterki (razem ze skórką), zasypujemy cukrem, zalewamy spirytusem i wodą. Zostawiamy do następnego dnia. Wstrząsamy, przecedzamy przez gazę, i właściwie możemy konsumować :)

Moje zdrowie!

W dniu moich imienin życzę sobie (i wszystkim) by święta Dorota faktycznie wypuściła skowronka za wrota!

sobota, 4 lutego 2012

Święto odmrożenia :)

Zmagania z mrozem trwały prawie tydzień... ja utknęłam (bezpiecznie i sympatycznie co prawda, ale jednak utknęłam) u rodziców, bo przy temperaturze niższej niż -20 oddałam walkowerem walkę o odpalenie samochodu, woda w domu zamarzła we wtorek... Kampania odmrażania, w ramach której żywota dokonała moja suszarka do włosów, odkopany został kawałek fundamentu, rury przykryte pierzyną, a nasze nowe płytki w łazience naznaczone okrągłym wycięciem, wreszcie zakończyła się sukcesem :) Wczoraj późnym wieczorem ruszyła zimna woda, dziś rano termometr wskazywał jedynie -16, w południe wróciły na podwórko ptaki, które ostatni tydzień spędziły na emigracji  w głębi lasu, a po południu - poprzedzona całonocną włodkową batalią z opalarką w ręku - zwycięstwem zakończyła się ostatnia bitwa - o ciepłą wodę :) dziś zatem święto w Rozembarku. Święto Odmrożenia:) Tak, wiem, że jedna sikorka, dwie sójki i dzięcioł wiosny nie czynią, zima się wcale nie skończyła, i że mróz nadal dwucyfrowy, ale płynąca woda, gorący kominek i leniwa sobota to wystarczające powody do świętowania. Atmosferę podgrzała jeszcze gorąca zupa z soczewicy, na mrozy w sam raz :)

...gorrrący toast za gorrrącą wodę :)

Trochę trudno mi odtworzyć przepis, bo była to akcja improwizowana, ale było to mniej więcej tak: soczewicę (ok. 3 szklanki) namoczyłam wczoraj, dziś zagotowałam ją z liściem laurowym, odrobiną soli, kminku i ziela angielskiego. Dodałam zeszklone na oliwie 3 cebule i 4 ząbki czosnku, a następnie dorzuciłam starte na tarce 3 marchewki, pietruszkę i kawałek selera oraz 3 ziemniaki pokrojone w kostkę. Na koniec dodałam przecier pomidorowy. Przyprawiłam sosem sojowym, curry, ostrą papryką, pieprzem ziołowym i cayenne. I suszoną natką pietruszki - na świeżą jeszcze trochę chyba musimy poczekać :)

PS. Jak święto to święto - postanowiliśmy uczcić je testowym kieliszkiem ratafii :) no i teraz musimy trenować cierpliwość, by pozwolić jej leżakować jeszcze przepisowy miesiąc :)