czwartek, 27 grudnia 2012

PS. jeszcze o świątecznych tradycjach i bakaliach

Boże Narodzenie za nami, ale świąteczny nastrój trwa. Po powrocie do domu ze świątecznych beskidzko-rodzinnych wypraw korzystam jeszcze z wolnego i leniwie wcinam ostatki wigilijnych potraw. I właśnie stąd ten post (nota bene ze słowem "post" niemający nic wspólnego :). W moim rodzinnym domu wśród tradycyjnych świątecznych dań prym wiodą pierogi z suszonymi śliwkami i kasza z suszkami i bakaliami. Nie brakło ich i tym razem, ale pierwsze miejsce zajęło coś zupełnie nowego... śląska moczka. Wszystko za sprawą Kuby, dla którego Święta bez moczki dotąd obyć się nie mogły. Nie mogąc się napatrzeć na niespotykany na co dzień widok Kuby w kuchni, podpatrywałam też, jak moczka powstawała, więc choć dokładnego przepisu nie znam, nieco tajemnicy uchylić mogę. Starł zatem Kuba na tarce dość twardy piernik  i powoli go rozgotował w wodzie. Następnie dodał mnóstwo bakalii - orzechów, migdałów, rodzynek, moreli, a także kakao (albo czekoladę) i cynamon. Sedno moczki ponoć tkwi w dodaniu domowego kompotu z owocami (takiego robionego na zimę, w słoiku), ale że akurat go nie mieliśmy, zastąpiony został malinami w syropie i owocami z nalewki. To wszystko razem niesamowite... słodka, korzenno-bakaliowa masa wyśmienita zarówno na ciepło, jak i na zimno... Zainteresowanych szczegółami odsyłam do kuchni śląskiej lub zapraszam do Rozembarku na miseczkę :)

Moczka - jeszcze o świątecznych bakaliach :)

I jeszcze rzut oka na salon: jak wspominałam, ze względu na aktywność Kropki i Morusa musieliśmy zrezygnować z tradycyjnej choinki, zastąpiliśmy ją zatem równie tradycyjną podłaźniczką. Podobno dawniej podłaźniczki wisiały u powały nie tylko jako sposób na zapewnienie powodzenia i urodzaju, lecz przede wszystkim jako sposób na zaoszczędzenie miejsca w zwykle dość ludnych izbach. A u nas, jak się okazuje, to nie tylko sposób na harce psa i kota, ale też na niecodzienny świąteczny wystrój:




4 komentarze: